Idzie lato!


ale pieczone szparagi i ziemniaki z
małosolnym też są spoko!
Powolutku zamyka się pewien bardzo ważny okres w naszym życiu. Zbliżające się lato tchnęło w nasz związek powiew świeżości, dzięki czemu częściej spędzamy wspólnie czas. Wolne chwile poświęcamy na ryneczkowe wyprawy (szparagi!), wspólną ale osobną naukę (tak to jest gdy studiuje się różne kierunki) i niewielkie spacery po okolicy. Oboje mamy dość napięty grafik przez co nie zwiedzamy jakichś szczególnie ciekawych miejsc ani tym bardziej nie gotuję skomplikowanych czy popisowych dań. Po wizycie teścia staliśmy się bogatsi o parowar, więc najczęściej na talerzu lądują parowane ziemniaki z fasolką szparagową lub innym sezonowym przysmakiem.


Trochę jak Żwirek i Muchomorek albo inny Flip i Flap XD
Powiew lata sprawił że wychyliłam pyszczek ze swojej skorupki i postanowiłam zacząć chodzić na siłownię. Póki co idzie mi to dość sprawnie... a wszystko za sprawą mojej szefowej, która postanowiła uszczęśliwić kadrę i sprezentować nam multisporta. Pokłon należy się również Marcinowi, który wykazał się ogromnym zrozumieniem, zaangażowaniem i empatią by nie zrazić takiej leniwej buły jak ja do ruchu na różnego rodzaju ustrojstwach. Sześciopaka w tym sezonie nie będzie, ale przynajmniej w końcu jest jakiś cień uśmiechu na tej pyzatej, piegowatej gębie, a to już coś, drodzy państwo!
Oczywiście niech was nie zwiedzie widoczna na pierwszym planie sztanga, toż to zwykły chwyt marketingowy, wszak nie od dziś wiadomo że rudy łeb mojego pokroju nie ma wystarczającej pary w swoich witkach by udźwignąć takie dziadostwo. Za to Marcin, o panie, ten to jest mistrz w takie klocki! No cóż... być może ja mam jakieś inne super zdolności? Kto wie, może gdy w końcu dorosnę, odkryję że mam lasery w oczach albo potrafię lewitować?
Z innej beczki, tak jak wspominałam zaczęliśmy szlajać się po osiedlu i odkrywać ciekawe miejsca w naszej okolicy. Dech w piersiach zaparł mi ogród społeczny z prawdziwym warzywniakiem w samym centrum parku, gdzie nie ma żadnych kamer i nikomu nie przyszło do głupiej głowy żeby to zniszczyć albo rozkraść narzędzia, brawo Polska, jestem z ciebie bardzo dumna! Niestety zdjęcia nie mam, bo nie wiedzieć czemu nie fotografuję takich interesujących miejsc.
Na koniec świata i jeszcze dalej!
Podczas jednej z wypraw wraz z Marcinem trafiliśmy na... lusterko. W sumie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to że wisiało sobie pięknie na płycie wiórowej oddzielającej jeden designerski szklany biurowiec od miejsca w którym powstaje kolejny (podobno są to jakieś buisness center, mega ekologiczne i trzeba przyznać że jak na miejsce dla korpo-szczurków dość zielone). Wracając jednak do lustra zapewne ma służyć pracownikom do poprawienia swojej garderoby przed wejściem do pracy, gdy zostawiają swoje wypasione rowery w ultranowoczesnych garażach zamykanych na zamek elektroniczny (a zbudowanych w stylu iście skandynawskim - czyli z sosnowych klepek, mówiłam że eko, c'nie?). Niestety jesteśmy pozbawieni wyobraźni korpo-szczurków i w przypływie tradości robiliśmy sobie w nim śmieszne foteczki z racji tego, że w naszych umysłach wyglądało to na coś w rodzaju portalu do innej rzeczywistości. Trzeba przy tym zaznaczyć, że Marcin jest o wiele bardziej fotogeniczny niż ja ze swoimi rudymi kudłami stylizowanymi na Michała Wiśniewskiego z 2003 roku.
Odkryliśmy również całkiem niedaleko naszego domu fajny park, gdzie miło jest rozłożyć się z kocem i notatkami, by móc pouczyć się na świeżym powietrzu. To właśnie ten park, w którym jest wspomniany już ogród. Niestety ostatnimi czasy praktycznie nie padało i trawę cholera wzięła, ale gdy Marcin robił mi fotę było jeszcze przyzwoicie. To chyba zresztą moje ulubione zdjęcie od początku tego roku. Mam na nim szorty po mojej mamie i jakąś sfatygowaną koszulkę. Plus te bose stopy! Wolność, drodzy państwo. Wolność w miejskim wydaniu (cholernie brakuje mi wsi i latania gołymi syrami po ogrodzie rodziców).
Mam nadzieję, że od lipca zacznę więcej gotować i tym bardziej udzielać się na blogu. Niebawem zacznę też testować kolejne lunchboxy i chyba w ogóle będzie mnie wszędzie więcej. Poza tym ostatnio poznałam lepiej lektorkę japońskiego z mojej pracy, gdy zejdzie już całe ciśnienie z pewnego obszaru mamy się spotkać na wspólnym gotowaniu. Kto wie, może niebawem nauczę się robić prawdziwe onigiri i będę mogła wam się tym skillem pochwalić?




Komentarze

Popularne posty